» Blog » Polski Recoon cz. I
01-05-2008 15:49

Polski Recoon cz. I

W działach: Twórczość | Odsłony: 15

Na wstępię proszę administratorów o nie kasowanie tej części opowiadania ze względu na przekleństwa. Jest to opowiadanie o piratach, więc musi być realistyczne. A jako, że piraci posługiwali się językiem, takim jakim się posługiwali, a ja chciałbym całkowicie oddać klimat, musiałem także sie posłużyć takim słownictwem. Z góry dziękuję za wyrozumiałość. A teraz sedno, czyli pierwsze cztery podrozdziały:
  • * * * * *
Recoon. Tą nazwę pamiętają chyba wszyscy Anglicy. A szczególnie angielscy marynarze i piraci. Nie wszyscy jednak wiedzą, dlaczego okręt ten stał się symbolem morskiej śmierci dla wyspiarzy. Tym, którzy nie wiedzą (i całej reszcie), proponuję przeczytanie tego opowiadania. Jest to krótkie wyjaśnienie, dlaczego angielski bryg „Recoon” stał się zgubą swych twórców. UWAGA!! Nie wszystkie fakty są autentyczne! Większość z nich jest wymysłem autora! Polski Recoon Anno Domini 1802 1. Zdobywcy Ignacy Blumer siedział oparty o reling. Omiótł statek wzrokiem. Wszędzie były ślady po wcześniejszej walce o okręt z anglikami i francuzami. Jego załoga w liczbie czterdziestu dwóch osób siedziała porozrzucana po całym pokładzie, pijąc rum i świętując z dopiero co odniesionego zwycięstwa. Nowo mianowany kapitan wstał. Wyciągnął zza pasa pistolet skałkowy, wystrzelił w powietrze i krzyknął do załogi: - Bracia! Dziś przejmujemy ten okręt i zaczynamy trudnić się piractwem! Pamiętajmy jednak, co te angielskie kurwy zrobiły naszym braciom! – to mówiąc wskazał na morze za burtą, które było czerwona od krwi. W dodatku pływały w nim ciała polskich piratów – Pomścijmy ich krwią tych angielskich szczurów! Na pokładzie wybuchła powszechna radość. Ludzie poklepywali się po plecach i wznosili toasty za poległych braci. Blumer już wiedział, że zdobył ich zaufanie. Uśmiechnął się pod nosem. - Lipiński! Birnbaum! Za pięć minut w kajucie kapitana… w mojej kajucie! – błyskawicznie się poprawił. - Tak jest, kapitanie! – odkrzyknęli byli legioniści. Kapitan Ignacy przeszedł przez statek. Minął grotmaszt i skierował się do swej kajuty. Stanął przed drzwiami, a następnie kopnął, aby je otworzyć. Wszedł do swego własnego kawałka statku. Kajuta była urządzona z przepychem. Inkrustowane złotem obicia fotela, wygodny hamak i pięknie wykończone biurko zrobiły na nim wrażenie. Usiadł na fotelu, wywalił nogi na biurko i zapalił ostatnie ukradzione cygaro. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę – rzucił. - Co chciałeś, kapitanie? – Lipiński wgramolił się do kajuty. Był to wysoki człowiek, o szerokich dłoniach, wielkiej wprawie w strzelaniu i walce pałaszem. Jego siła przewyższała każdego na pokładzie tego brygu. Gdyby nie to, że był dawnym znajomym Blumera, ten pomyślałby, że Ślązak ma około pięćdziesięciu lat. W rzeczywistości, niedawno pili jego zdrowie na trzydziestych drugich urodzinach. - Poruczniku Lipiński, zostaniecie kwatermistrzem. Bierzecie pierwszą wachtę. Nocną – dodał z porozumiewawczym uśmiechem – Macie także nauczyć majtków szant. Nikt nie lubi cichych statków, prawda? Ty zaś – tu zwrócił się do wchodzącego Birnbauma – zostaniesz pierwszym oficerem. Przynieś mi wszystkie mapy, które tylko znajdziecie na tym statku. Przetrząśnijcie Recoona od zęzy aż po top masztu i zwalcie wszystkie przydatne rzeczy na główny pokład. Ruchy, kurwa! – ryknął, a dwaj nowomianowani piraci ruszyli wykonać jego rozkazy. Skończył palić cygaro. Zebrał przyrządy pomiarowe i wyszedł na pokład. Wymierzył, sprawdził kierunek i krzyknął do sternika: - Kurs na Port Royal! Dziesięć stopni na zachód! Ruchy, chędożona wasza mać! – powiedziawszy to, wrócił do kajuty i oddał się błogiej nieświadomości snu. 2. Werbunek Dziesięć dni trwało nim dopłynęli do jamajskiej siedziby piratów. Zapasy rumu były na wykończeniu, jednak mimo tego ludzie byli szczęśliwi. Znaleźli pod pokładem kilkanaście map, które wykorzystał kapitan, kufer z szafirami, dar dla angielskiej królowej oraz pięćset kul armatnich. Zapasy nienajgorsze, ale wypadałoby wyjść na ląd je uzupełnić. Przydałoby się także kilku obytych z morzem i łaknących bogactwa ludzi, bo załoga „Recoona” ledwo wyrabiała. - Chędożyć ich – szepnął Ignacy schodząc po trapie na ląd. Smród doków ogarnął go, kapitan odruchowo chciał zatkać nos, lecz przemógł w sobie ten odruch. Musiał dawać dobry przykład załodze. Odwrócił się do swych oficerów. - Jak tu, kurwa, jebie – mruknął Lipiński. Zawsze swoje zdanie popierał tyradą przekleństw. - Dźwigaj skrzynię, a nie pierdol – powiedział mu Birnbaum. Kolejny, który uwielbiał kląć. Ech, co za prostaki, pomyślał Blumer. - Ruszamy, panowie – powiedział i poszedł w stronę budynków. Szukał wzrokiem kogoś pokroju pasera. Zaczepił pierwszego lepszego przechodnia, lecz ten po prostu uciekł od niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swego wyglądu. Czarny, trójkątny kapelusz, potargane spodnie i zapuszczona broda, przekraczająca już długość barków. Wzruszył ramionami. Chuj ich obchodził jego wygląd. - O, tam jest jakiś paser. Sprzedajemy mu to gówno, dzielimy równo i idziemy do zamtuza! – ryknął pierwszy oficer. - Hola, hola, bracie! Najpierw wynajmiemy kilku ludzi do pomocy. Później pójdziemy do tawerny. Dopiero potem możesz iść do zamtuza – powiedział kapitan. - Ten, to kurwa, na żartach się nie zna – mruknął Birnbaum do Lipińskiego. - Godej głośniyj, a ci jajca pourzyno. Znosz przeca Ignacego. Jak się pieron wkurwi, to bydzie tak długo torturowoł, że ci sie odechce żartów – powiedział kwatermistrz. - Dobra, dobra. Nie bądź taki sztywny, psi synu… - Coś ty, na Belzebuba, powiedział?! - Spokój! – Blumer zareagował na sprzeczkę swych podwładnych błyskawicznie. Weszli do pomieszczenia. Było skąpo oświetlone, przy ladzie siedział niski człowiek w podniszczony ubraniu. Jego czoło żłobiły głębokie zmarszczki, na policzku miał paskudną bliznę. - Chcieliśmy to sprzedać – powiedział Ignacy w swym perfekcyjnym angielskim. Mówiąc to pokazał kufer wypełniony szafirami. Paserowi oczy wyszły z wrażenia. - To będzie… jakieś… trzy tysiące pesos. I ani talara więcej – gdy to powiedział, Polacy z trudem opanowali zdziwienie. Blumer uśmiechnął się i pokiwał głową. - Dorzuć jeszcze dwie beczki rumu i umowa stoi – rzucił. - Zgoda – powiedział paser i wysłał swoich chłopców po rum i pieniądze – Jak się w ogóle zwiecie, przybysze? - Jestem Blumer, ten niższy to Birnbaum, a ten wysoki to Lipiński – przedstawił grupę kapitan – Jestem kapitanem Recoona. - Recoona?! Ty jesteś kapitanem Recoona?! - Tak, ja. A ja ty masz na imię? – zaciekawił się Ignacy. - Mów mi Joe. Będziemy współpracować? – zaproponował. - Hm…Chyba tak. Potrzebujemy dobrego pasera w Port Royal, poza tym przyda nam się ktoś, kto zna dobrze te morza. - Idźcie do „Tańcującego Diabła” i zapytajcie o Jacka. To najlepszy sternik na Karaibach. - Dzięki za pomoc… i za współpracę. Uścisnęli sobie dłonie. Po chwili dwójka młodych chłopców przyniosła dwie beczki rumu i skrzynię z monetami. Ignacy kucnął przy skrzyni, wybrał z niej sto pesos i włożył je do swej sakiewki. - Weźcie te beczki razem ze skrzynią, zanieście na pokład i schowajcie w mojej kajucie. Podzielimy się później. Następnie rozdzielcie to – mówiąc to rzucił im sakwę, w której było czterysta pesos – pomiędzy załogę. Niech idą do zamtuza czy do tawerny. Należy się chłopakom. Widzimy się za godzinę u „Tańcującego Diabła” – krzyknął i wypadł z budynku. Lipiński dźwignął skrzynię pod pachę, jedną beczkę wziął na ramię i wyszedł za kapitanem. Pierwszy oficer westchnął, podniósł baryłkę z rumem i ruszył za kompanem. Tymczasem Ignacy pędził przez Port Royal jak oszalały. Mijał zamtuzy, żebrzących ludzi i pijanych marynarzy. Jak burza wpadł do „Diabła”, podbiegł do kontuaru i zdyszany zapytał: - Jest tu niejaki Jack? - Wielu ludzi nosi to imię – odburknął karczmarz. - Dobrze wiesz o kogo mi chodzi! - Nie mam pojęcia. Zamawiasz coś, czy wychodzisz? – wskazał ręką na dwójkę ochroniarzy siedzących przy stoliku obok. - Posłuchaj, przysyła mnie Joe. Chcę się spotkać z Jackiem i gówno mnie obchodzą twoje wymówki! Wtedy do barmana podszedł jakiś chłopak, wyszeptał coś na ucho, a gruby karczmarz się uśmiechnął. - Pan Jack prosi. Podążaj za tym gówniarzem. Chłopak wbiegł po schodach, skierował się na pierwsze piętro. Zapukał trzy razy w czwarte drzwi i otworzył je. Wskazał ręką Blumerowi żeby wszedł. Ten przestąpił próg zaciskając rękę na kolbie pistoletu. Zdziwił się jednak, widząc Jacka w towarzystwie dwóch półnagich kobiet. Uśmiechnął się do niego. - Witam, pana, panie Jack. - Witam. Kim jesteś? - Twoim nowym szyprem. Zbieraj się. Tu masz zapłatę za rok z góry – mówiąc to rzucił mu sakwę z sześćdziesięcioma pesos. Monety wysypały się kołdrę. - Hola, hola. Na jakich warunkach zawieramy umowę? - Prostych. Zostajesz naszym sternikiem. Najlepiej znasz te wody, a my tu jesteśmy nowi. Nie chędożysz obecnych na pokładzie współbraci, nie pijesz więcej rumu, niż jest przeznaczone i piracisz z nami – to mówiąc uśmiechnął się. - Zgoda, kapitanie. Choć dalej nie wiem, ja ci na imię. - Jestem Blumer. Dla ciebie, kapitan Blumer. Przynajmniej na razie. - Tak jest, kapitanie – Jack najwyraźniej chciał zaimponować Ignacemu swym morskim obyciem. Z marnym skutkiem. - Zbieraj się – powtórzył – idziemy na Recoona. Jutro wypływamy, masz się zjawić na pokładzie przed dwunastą. Stoimy w dwunastym doku – powiedział i, równie szybko jak się zjawił, zniknął. - Cóż. Widzicie, moje panie, jak ciężki jest żywot pirata? Muszę się niestety zbierać. Jeszcze tylko chwilkę zostanę… - powiedział, przykrywając całą trójkę kocem. 3. Wypływamy! Jack stawił się na statek równo o północy. Przybył wraz z kompanią. Razem było dziesięciu nowych. Na ich czele kroczył Jack, najlepszy sternik w Port Royal. Jego czarna skóra była żywym świadectwem, że jest zbiegłym niewolnikiem. Krótko obcięty, ciągle uśmiechnięty i gadatliwy sprawiał wrażenie miłego i dobrodusznego człowieka. Był także inteligentny, czego świadectwem była znajomość polskiego. Nikła, bo nikła, ale zawsze. Następnym, który wszedł na pokład był niski murzyn o jasnych włosach. Sternik zwracał się do niego Czacha. Pseudonim ten zyskał sobie dzięki naszyjnikowi z kłów i kości. Tak przynajmniej wydawało się Blumerowi. Kolejnymi osobami, które pojawiły się na pokładzie, były dwie białe kobiety. Już dziwny był sam fakt białych ludzi pośród czarnej szajki, ich płeć tylko dopełniała zdziwienia polskiej załogi. Każda była wyposażona w revolwerę i szablę, którą Polacy nazwaliby zygmuntówką. Chojnie wyposażone przez naturę, o ciemnych włosach i zielonych oczach, tworzyły miłą odmianę od nieogolonych męskich gęb. Trójka niskich, zręcznych i szybkich żółtków wlazła na statek zaraz za nimi. Każdy miał katanę i po jednym pistolecie skałkowym. Mówili, że pochodzą z Singapuru. Byli strasznie dobrze wygimnastykowani i cholernie sprawni. Podsumowując: dobry nabytek dla załogi. Dobrze ubrany, elegancki francuz wbiegł na pokład pobrzękując o obute buty rapierem, a w ręku trzymał jeszcze dymiący pistolet. Wyglądał na dobrze wychowanego. Jego długie, nakręcane chyba codziennie na patyk włosy wychodziły spod trójkątnego kapelusza, podobnego do tego jaki miał Jack. Resztę nowoprzybyłych stanowiło dwóch murzyńskich osiłków podobnego wzrostu co Lipiński i podobnej do Ślązaka muskulaturze. Byli odziani wyłącznie w czarne spodnie i wysokie buty. Każdy miał też szablę o szerokim ostrzu. - Słuchać, załogo! – krzyknął Blumer – Wypływamy za pół godziny! Lipiński! Weź czarnych osiłków i dźwigać kotwę! Birnbaum! Wrzuć żółtka na boćka! Ty, Francuziku! - Oui? – zdziwił się francuz. - Tak, do ciebie mówię! Bierz lunetę i zapierdalaj na dziób! Jack! Do steru! Porozstawiaj też lalunie na miejsc… - Lalunie, jak nas określiłeś, same się rozstawią, kapitanie Blumer – odrzekła Maria, wyższa z nich. - Dobra! Pochodzicie z Polski? – zdziwił się - Tak – odpowiedziała Magda, niższa z sióstr. - Co wy tu u czarta robicie? – zapytał Ignacy, a później krzyknął do załogi – Stawiać żagle, szczury lądowe! Szybciej, do jasnej cholery! Nie mamy całej nocy na rozwijanie żagli i wypływanie z portu! Na pokładzie błyskawicznie zrobił się ruch. Załoga rozbiegła się we wszystkich kierunkach świata aby wypełnić rozkazy kapitana. Po chwili żagle już były postawione, jeden z żółtków siedział na bocianim gnieździe, wszystkie liny zbuchtowane, a piraci gotowi do rejsu. Jack szaleńczo śmiał się przy sterze i obrał kurs na południe. Blumer podszedł do niego. - Bierz kurs na Kubę. - Dlaczego tam? – zdziwił się czarny sternik. - Nie gadaj, że nigdy nie chciałeś zapalić kubańskiego cygara… - z diabelskim uśmiechem na twarzy odparł kapitan. - Robi się, panie kapitanie! - Poza tym, trzy tygodnie temu otrzymałem informację, że transport tych właśnie cygar wypływa za dwa dni do Francji. Płynie prosto do Napoleona. Za to co zrobił Legionom Polskim, zniszczymy mu wszystkie transporty z koloni w Ameryce. Ignacy Blumer porozumiewawczo spojrzał na Jacka. Ten odwzajemnił chytre spojrzenie, i obydwaj jednocześnie buchnęli śmiechem. To będzie owocna podróż – pomyślał kapitan. „Bardzo owocna i ciekawa” - poprawił się w myślach. 4. Pierwsza walka Zasadzili się na napoleoński okręt niedaleko mielizny nazwanej Kłami przez czarnoskórego sternika. Była dziesiąta rano, Lipiński wraz ze swymi czarnymi przyjaciółmi grał w kości, aby rozładować napięcie. Reszta załogi albo odpoczywała leżąc oparta o reling, albo chodziła zdenerwowana po pokładzie. Ignacy kazał ponabijać wszystkie pistolety i armaty, przygotować haki i trapy abordażowe oraz sposobić broń do walki. Sam siedział w swej kajucie razem z Czachą, Jackiem, Polkami i Francuzikiem obmyślając plan walki. Dwójka żółtków wyczyniała akrobatyczne popisy na pokładzie, podczas gdy jeden z nich siedział na boćku. Nagle siedzący na bocianim gnieździe krzyknął swoją łamaną angielszczyzną: - Hey, Jack! Ship! There’s a ship! Na pokładzie niemal równocześnie wszyscy z śpiących, leniwych żeglarzy zmienili się w żądnych krwi i kubańskich cygar piratów. Blumer wyszedł na pokład. Wyciągnął lunetę, spojrzał na horyzont i dostrzegł to czego szukał – francuski bryg wiozący cygara dla paryżan. Cóż, wyglądało, że tym razem ich nie dowiezie. Uśmiechnął się paskudnie po czym krzyknął: - Ruszać dupy! Lipiński, dźwigajcie kotwę! Birnbaum! Sposobić oddział szturmowy do abordażu! Jack, do sterów! Czacha, Francuziku podejdźcie tu! Gdy zaczniemy ich ostrzeliwać, ty – mówiąc to wskazał na murzyna – wskoczysz do wody. Podpłyniesz do burty tamtego brygu, zarzucisz ten hak, wejdziesz po nim i zablokujesz kilka dział tym. – wskazał na szmaty – Zrozumiano? Murzyn pokiwał głową. Widać, nie był tak tępy jak się wydawało po jego okrutnym wyglądzie. Teraz Blumer zwrócił się do francuza: - A ty będziesz go osłaniać, jasne Monsieur? Masz rozkaz udupić każdego z tej revolwery kto będzie chciał przeszkodzić Czaszce w wykonaniu jego misji. Rozumiemy się? Monsieur Christ tylko zdążył pokiwać głową, a już Jack Szalony Sternik ruszył z gromkim śmiechem prosto na francuski bryg. Kapitan wyrwał pistolet zza pasa, wskoczył na reling łapiąc się jednocześnie wanty i z takiej pozycji przyglądał się zbliżającemu się statkowi. - Wciągnąć piracką banderę na maszt! – krzyknął – Jack, obróć nas bokiem do francuzów! Wypalić z dział! Bij, zabij! W tym momencie wszystkie działa wypaliły, a Czacha wskoczył do wody. Pierwsza salwa mocno uszkodziła dziób statku kupieckiego, ale ten jeszcze nie podjął walki. Obrócił się do Recoona bokiem i wypalił. Jednak Czarny Sternik okazał się szybszy. Polski bryg poszedł baksztagiem po skosie i żadna z kul nawet go nie musnęła. Zagrożenie stwarzała teraz liczna grupa kupców i ochroniarzy, która stała z muszkietami wycelowanymi w załogę Blumera. - Wszyscy padnij! Padnij! – krzyknął kapitan. Ignacy zauważył jeszcze jak Lipiński wypalił ze swej revolwery prosto w gardło jednego z kupców. Później poszła salwa od francuzów. Kawałki drewna latały po całym pokładzie. Kilku majtków jednak nie zdążyło i leżało teraz na pokładzie trzymając się za krwawiące kikuty. - Teraz, rzucać haki i trapy abordażowe, psie syny! Szybciej! – w Lipińskim obudził się duch walki. Kilkanaście lin zakończonych hakami przeleciało na pokład „Marii”, kilkanaście osób przeskoczyło na pokład francuskiego transportowca. Kupcy zostali otoczeni przez nabite pistolety i ostrza. Nie mieli zbyt wielkiego wyboru, jak tylko złożyć broń. - Uprzątnijcie ten burdel. Rannych zabierzcie do pokładowego medyka. Mają żyć – powiedział Blumer przeskakując na „Marię”. Tam kupcy siedzieli przywiązani do grot- i fokmasztu, a ich broń zwalona na jedną kupę. Dobrze, nie było tego wcale tak mało. Mógł wyposażyć tym kilkanaście osób. Wysłał Lipińskiego z murzynami do ładowni. Po chwili wrócili, każdy z nich niósł beczkę cygar i skrzynkę złota. - Tam jest tego dużo więcej - mówili. Ignacy Blumer kazał postawić obydwa statki na kotwicy, przerzucić trapy abordażowe, ściągnął resztę swej załogi i zaczęli przeładunek. Minęło południe, a oni jeszcze nie skończyli. Mimo iż wynosili coraz to więcej towaru, „Maria” nie wynurzał się, wręcz przeciwnie, przybierała wody. - Ruszcie się! Nie zostawimy dobrego ładunku Lewiatanowi! – krzyknął pakując wszystkie kosztowności z kajut do jednego wora. Na końcu podszedł do sterty broni, wybrał najpiękniejszy pistolet i wsadził go sobie za pas. Jego ludzie kończyli przeładunek, przerzucili zdobycze bronie. Blumer wyciągnął pistolety, zawołał sześciu ludzi, aby przeprowadzili kupców do szalupy i zrzucili ich na wodę. Gdy ci wsiadali on powiedział: - Popłyńcie do portu i opowiedzcie jak straszna jest zemsta diabłów. Polskich diabłów. Zrzucili ich na wodę. Blumer kazał jeszcze wytoczyć dwie beczki prochu na pokład. Przeskoczyli na Recoona, wciągnęli mosty i Czachę na pokład. Ignacy odwrócił się i spojrzał na morze. Francuzi wystarczająco daleko odpłynęli. Lipiński już dźwigał kotwicę. Odpływali. Kapitan wyszarpnął nowiusieńki pistolet zza pasa, odciągnął skałkę, wymierzył w beczułki i wystrzelił. Francuski bryg „Maria” wybuchnął. Blumer tylko zdmuchnął proch z palców, schował pistolet za pas i podszedł do Jacka. - Kurs na Port Royal. Dziś będziemy świętować – powiedział i odszedł. Płynęli półwiatrem. Podróż nie zajmie nam więcej niż siedem godzin – pomyślał kapitan i wszedł do swej kajuty. Zdjął czerwone, zdobione złotem buty, wyciągnął cygaro, zapalił i położył się w hamaku. Teraz może odpocząć.
  • * * * * *
Mam nadzieję, że pierwsza część się podobała. Następnych części i podrozdziałów (ma ich być koło 20) można się spodziewać w najbliższym czasie.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


28652

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mam napisać co chcę? ^^
Fajne to nawet! Czekam na więcej! :D
01-05-2008 18:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.